"Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa" - niewykorzystany potencjał


Ależ się ucieszyłam na wieść o tej książce. W końcu! Coś, co w przystępny sposób przybliża piwną stronę historii Europy i przełamuje dyktaturę wina. Jak możecie się domyślić po tym wstępie i tytule nieco wyżej, mój optymizm był mocno przesadzony.


Pierwsze rozdziały - o Manneken Pis z Brukseli czy związkach Kościoła i malarstwa niderlandzkiego z piwem - wciągnęły mnie. Co prawda, opisują raczej legendy, a nie fakty historyczne, ale czyta się je z dużą przyjemnością. Przy rozdziale o związku piwa z reformacją (spoiler: Luter lubił piwo) pomyślałam sobie, że w sumie cała koncepcja książki robi się coraz bardziej naciągana... Mamy z jednej strony legendy, a z drugiej fakty, w których piwo wcale nie odgrywało pierwszoplanowej roli. Czytałam jednak dalej, wciąż z zapałem.


Nagle wszystko się zmieniło.

Książkę pochłaniałam w pociągu, wracając z pracy. Pewnego dnia, w okolicach stacji Al. Jerozolimskie, podniosłam wzrok i zmarszczyłam brwi. Czy ja nadal czytam książkę o piwie w historii Europy? Moją konsternację wywołał fragment o myśliwcach Spitfire Mk IX.

Mogły one startować z trawiastych lotnisk o długości niespełna sześciuset metrów. Zamontowany w nich silnik Rolls-Royce Merlin 61, dwudziestosiedmiolitrowy V12 z podwójną mechaniczną sprężarką i efektywną chłodnicą międzystopniową spalał podczas spokojnego poziomego lotu czterysta litrów stu- lub stutrzydziestooktanowej benzyny na godzinę, osiągając na siedmiu tysiącach metrów wysokości i przy tysiącu pięciuset osiemdziesięciu koniach mechanicznych szczytową prędkość pięciuset dziewięćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę.

A to jeszcze nie koniec...

W porównaniu z silnikami samochodów osobowych z początku XXI wieku, mających pojemność niespełna półtora litra, spalających pięć litrów benzyny 95E na sto kilometrów i spełniających wymogi dyrektywy UE dotyczących poziomu hałasu i spalin, taką maszynę można by dziś nazwać co najwyżej prymitywną.   

Podchodząc do sprawy optymistycznie, założyłam, że pewnie te informacje są potrzebne do zrozumienia czegoś, co pojawi się w tekście za chwilę. Ale nic takiego się nie pojawiło.

I wtedy do mnie dotarło. Już od dawna nie czytam książki o piwie. Wojna fińska, która z piwem jest związana tym, że istnieje piwo nazwane na cześć gen. Sandelsa? Historia Carlsberga, która w sumie nie wiem, po co jest w tej książce, bo jest po prostu historią powstania firmy, nie różniącą się niczym od historii powstania innych firm? Nieudana wyprawa na biegun północny, w której więcej jest o zjadaniu psów niż o piwie? To ma być spieniona historia Europy? W tych opowieściach piwa mogłoby w ogóle nie być.

Są oczywiście wyjątki, takie jak badania Ludwika Pasteura, rozejm bożonarodzeniowy czy pucz monachijski. I wierzę, że takich historii da się znaleźć więcej i stworzyć z nich naprawdę dobrą antologię. Na przykład z Polski - zamiast fantastycznej historii o tym, jak to Leszek Biały wykręcił się z udziału w krucjacie, bo w Ziemi Świętej nie ma piwa - w "Spienionej historii Europy" dostajemy Polską Partię Przyjaciół Piwa.


I tak książka, która miała udowodnić, że przy piwie ważyły się losy naszego kontynentu, niechcący pokazała, że równie dobrze tego piwa mogłoby nie być.

_____________________________________
"Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa"
Mika Rissanen, Juha Tahvanainen
Wydawnictwo Agora
Cena 39,99 zł

Komentarze