Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa 2017. Część I - ogólne wrażenia


Po poprzedniej, ostro krytykowanej edycji Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa pojawiło się wiele pytań o przyszłość tej imprezy. Sprawa zaczęła się robić jeszcze bardziej interesująca, kiedy okazało się, że kilka bardziej znanych browarów w tym roku się nie pojawi. Okazało się jednak, że pogłoski o śmierci festiwalu były mocno przesadzone.



Mniejsza liczba piwnych wystawców wyszła festiwalowi zdecydowanie na dobre. Do browarów ustawiały się długie kolejki i większość w niedzielę sprzedawała tylko resztki. Hopiumowi, na przykład, na ostatni dzień festiwalu zostały tylko dwa piwa, a Golem miał już tylko odrobinę tripla uwarzonego z Browarem Spółdzielczym.



Długie kolejki do polskich browarów rzemieślniczych pokazują, że festiwal wcale się nie zwija. Wręcz przeciwnie - wygląda na to, że festiwalowicze są coraz bardziej świadomi i coraz częściej (przepraszam za użycie coachingowego wyrażenia, ale wydaje mi się ono bardzo na miejscu) wychodzą ze swojej strefy komfortu. To cieszy. Pokazuje, że jest jeszcze miejsce na ekspansję craftu.





Dla tych, którzy w zeszłym roku narzekali na masowość WFDP, była strefa Beer Geek Madness, w której pojawiły się zarówno ciekawe piwa zagraniczne, jak i polskie z browarów nieobecnych na festiwalu.

WFDP organizacyjnie

Czy organizatorzy nauczyli się czegoś jeszcze po zeszłorocznym niezadowoleniu? Na poprzednim festiwalu był tylko jeden bankomat i dużą część dnia można było spędzić w kolejce do niego. Ten problem rozwiązano w sposób odrobinę niekonwencjonalny. Tym razem nie był kolejki, bo... nie było bankomatu. W ogóle.



Do rozwiązania w przyszłym roku pozostała kwestia toalet. W porównaniu z poprzednią edycją jest pewna poprawa - kabiny były zdecydowanie bardziej czyste. Pozostały jednak długie kolejki i pojawił się problem z zamykaniem drzwi tuż przed 23.


Poza tym (w przeciwieństwie do zeszłego roku) znów otwarte były trybuny i na chwilę można było się schować pod daszkiem.


Let's talk about s...malec

Spór o pajdę ze smalcem i chałwę na Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa pojawił się w zeszłym roku i przybrał lekko karykaturalne rozmiary (Czytaj więcej: Smalec niezgody. O Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa). Chałwy w tym roku nie zauważyłam, ale pajdy były co najmniej trzy i odnoszę wrażenie, że nie wywołały aż takiego oburzenia. Może dlatego, że ci, którzy w zeszłym roku narzekali najgłośniej, w tym roku się nie wystawili.


Najzabawniejsze w tym całym smalcowym oburzeniu jest to, że rzeczony smalec jest w gruncie rzeczy craftowy. Pomijam zupełnie kwestię tego, że powoli w modzie kulinarnej zwracamy się ku naszemu dziedzictwu, w którym ten smalec jest jak najbardziej obecny. Otóż na tabliczkach przy stoiskach była ważna informacja - to smalec z mangalicy. To nie jest taka zwykła, najpopularniejsza świnia domowa, tylko bardzo ciekawa, wyjątkowa, włochata rasa świni, która ostatnio wraca do łask po latach zapomnienia. Taki smalec na WFDP naprawdę jest na miejscu.


Ogólnie pod względem gastronomicznym było nieźle. Znalazło się coś dla miłośników karkówki z grilla czy oscypków, ale było też sporo food trucków z innym jedzeniem - burgerami, zapiekankami, burrito itp.


Ale wróćmy do piwa.

Blogerzy wybrali Origen...

Wybieraliśmy spośród sześciu propozycji. Były to Chill z Nepomucena, Icek & Icek z Piwoteki i Golema, Subiekt z Profesji, Hameryka z Birbanta i Solipiwka, Origen z Widawy i Jakobsland oraz Raven ze Świdnicy. 







... a publiczność wolała Forest

W głosowaniu publiczności najwięcej głosów zdobyło piwo Forest IPA z Browaru Nepomucen.


Nagrody za zeszłoroczne głosowanie odebrali Jan Olbracht (Kord), Profesja (Piwowar) i PiwoWarownia (Chmielum Polelum).






Już wkrótce:
Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa 2017. Część II - piwa


Komentarze