Miłośnicy wina spróbowali piw trapistów. Relacja ukrytej opcji piwnej


Kiedy wpadło mi do skrzynki zaproszenie od Winicjatywy na zlot blogerów winiarskich, bardzo się ucieszyłam. Tym bardziej, że jednym z punktów programu była degustacja piw z oferty Lidla. Fajnie, że winiarski świat otwiera się w końcu na piwo i chce mu poświęcać czas.


Moje dotychczasowe doświadczenia z ludźmi przekonanymi o wyższości wina nad piwem nie były najlepsze. Można je sprowadzić do zwykłego patrzenia na mnie z góry i naśmiewania się z mojej plebejskości. Tylko że dla nich piwo było... browarkiem. Niczym ciekawym. Nie znali piwa od tej lepszej, rzemieślniczej strony. Zawsze mówiłam im, że gdyby poznali piwo, mieliby do niego inny stosunek. Ale oni nawet nie chcieli próbować.

Także zaproszenie bardzo mnie ucieszyło. Jeszcze bardziej ucieszyło mnie to, że po blogerach winiarskich (i zadawanych przez nich pytaniach) było widać, że są poważnie zainteresowani tematem. Czyżby nasze światy troszeczkę do siebie się zbliżały?

Pojawiły się oczywiście zgrzyty, które sugerowały, że piwo zostało potraktowane trochę po macoszemu... Ale o tym we właściwym czasie. Zacznijmy od widoku, który zastałam na stoliku, przy którym próbowaliśmy piw. Takiej organizacji można tylko pozazdrościć. Przy każdym stanowisku osiem kieliszków, na każdym stoliku dwa dzbanki z wodą... Moją uwagę w pierwszej kolejności przykuło wiaderko. Tak, wiem, wina się wypluwa. Każdy to wie. Ale piwa się połyka. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy koleżanki i koledzy od wina będą połykać.


Jeżeli spojrzycie na stanowisko z bliska, zobaczycie, o jakiej organizacji mówię. Każdy kieliszek miał swoje miejsce i przypisany numer.


Pojawiła mi się myśl: dlaczego kieliszków jest osiem, a w sumie do spróbowania mamy sześć piw i sześć mocnych alkoholi. Ale nie przejmowałam się tym. Zakładałam, że musi to być jakoś rozwiązane. Jak się przekonałam po pierwszej parze piw - było to rozwiązane... jakoś.


Degustację prowadził piwowar domowy Mateusz Papiernik. Michał z Małe Piwo TV i ja - jako ukryta opcja piwna - wprowadziliśmy w spotkanie trochę chaosu. Niektóre rzeczy, o których mówił prelegent, trzeba było wyprostować. Michał punktował nieścisłości związane z piwami belgijskimi, bo na nich zna się najlepiej, a ja kilka razy zwróciłam uwagę na błędy natury ogólnej (prelegent twierdził np., że piwo w przeciwieństwie do wina nie jest zależne od geografii, tzn. dowolne piwo można warzyć w zasadzie wszędzie, co nie do końca jest prawdą...). Ale rozumiem, że pewne uproszczenia musiały się pojawić, bo prezentacja była przeznaczona dla osób niezbyt zorientowanych w temacie.


Pierwszy zgrzyt pojawił się już na początku. Obsługa wlewała piwa do kieliszków z wysokości paru dobrych centymetrów. Prostopadle. Pięknie się odgazowywały i wypełniały większość kieliszka pianą. Domyślam się, że hotel, w którym odbywała się degustacja, może na co dzień nie serwować w restauracji piwa z butelki, ale dobrze by było, żeby przed taką prezentacją ktoś się upewnił, że kelnerzy wiedzą, jak to się robi.

I już przy pierwszym piwie w ruch poszły wiaderka. Prelegent mówił, że piwa się połyka, ale nie wszyscy posłuchali.


Po degustacji pierwszych dwóch piw dowiedziałam się, dlaczego dostaliśmy osiem kieliszków na 12 trunków. Tylko dwa z nich były do piwa (pozostałe sześć - do mocnych alkoholi). Po spróbowaniu pierwszej pary musieliśmy piwo wypić/wylać, bo kolejne trafiało do tego samego szkła. Bez mycia. Przepłukałam sobie trochę wodą z dzbanka, ale niewiele to dało.


W całym tym spotkaniu najbardziej zainteresowały mnie reakcje na piwo. Orval nie przypadł za bardzo do gustu - miłośnikom win bretty nie kojarzą się dobrze. Pojawiły się pytania o to, jak w ogóle degustuje się piwo - czy należy je zamieszać tak, jak się miesza wino. Blogerzy pytali też o to, który składnik ma największy wpływ na smak piwa, czy w Polsce jakiś klasztor warzy piwo, jak rozwija się w Polsce piwowarstwo rzemieślnicze. Jeden z uczestników degustacji zwrócił uwagę na to, że w piwie czuć owoce, chociaż żadnych owoców do niego nie dodano. Pojawiło się coś, co zbudowało most między piwami a winami - czyli temat estrów i fenoli. Padło też bardzo ciekawe pytanie skierowane do opcji piwnej: "Czy wy jako piwosze uważacie, że to właśnie jest piwo, a dobry lager to zwykły sikacz?". Ogólnie było widać, że nie traktowali piwa jak ubogiego kuzyna win, tylko dostrzegali to, że piwem też warto się zajmować.


Pod koniec spotkania okazało się, że wszyscy - i my, i oni - mamy wspólny problem. Dla nich też utrudnieniem jest zakaz sprzedaży alkoholu przez internet. I właściwie, mimo tego całego wypluwania Orvala, więcej nas łączy niż dzieli.

Kilka dni po degustacji spotkałam winiarskiego kolegę, który pochwalił się, że właśnie zamówił paczkę z piwami z Winnicy Lidla. Degustacja go przekonała. Z wyjątkiem jednego - Zundert, jego zdaniem, śmierdział jak siano z moczem świni.

Zobacz też:

Komentarze

  1. Fajna relacja. Absolutnie się zgadzam: dziwne, że w tak piwnym kraju jak PL (mamy bodaj 3. miejsce) kelner nie potrafi nalać piwa tak, by 7/8 naczynie nie wypełniła piana.
    Co do postrzegania piwa to oczywiście są pewne uproszczenia, wiadomo. Zawsze będą, czy to mówimy o winie, czy o piwie. Mam świadomość bogactwa piwnego świata i staram się z tego korzystać, zawsze w podróży zamawiając lokalne wyroby (najchętniej nie koncerniaki - choć sami przyznacie - o to mega trudno). Zundert istotnie miał takie nuty zapachowe, a wiem, bo 2 tygodnie wcześniej byłem na farmach w Bawarii oraz Mołdawii. Ale wypiłem - i nie plułem! - ze smakiem :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz