10 piwnych zjawisk, które powinny zniknąć w 2019 r.


W zeszłym roku zabawiłam się w koncert życzeń i zrobiłam listę 10 zjawisk, które powinny zniknąć w 2018 r. Cóż mogę napisać - jedno z moich marzeń się spełniło, bo skończyła się plaga milkshake IPA. Ech, słodki smak zwycięstwa... Prawie tak słodki, jak milkshake IPA.

W tym roku też sobie ponarzekam. Należy mi się! Ostatnio trochę przyhamowałam z krytyką, bo cokolwiek napisałam, odzywał się ktoś, komu wydawało się, że to właśnie w niego gdzieś między wierszami uderzam. Męczyło mnie kombinowanie, kto tym razem niesłusznie poczuje się urażony, więc sobie zupełnie odpuściłam. Stąd między innymi tymczasowe zawieszenie cyklu "Co gryzie Żabę".

No to lecimy!

1. Nie ma goryczki, nie ma goryczki...

Tak jest, na brak goryczki w IPA narzekałam już w zeszłym roku. Ale znowu sobie ponarzekam, bo sytuacja właściwie się nie zmieniła.

Wiem, że gorzkie piwa są niemodne. To nie oznacza jednak, że są niedobre i że nikt nie chce ich pić. Ludzie szukają porządnych west coastów, a mało który polski browar jeszcze się za nie bierze. Do roboty!

2. Beczki. Beczki wszędzie

Jeszcze jedno zjawisko, na które narzekałam w zeszłym roku. Obiecuję, że od tej pory będą już same nowości.

Lubię piwo leżakowane w beczkach, ale - o ile wiem - nie ma jeszcze obowiązku leżakowania w nich wszystkiego. I to też nie jest tak, że coś BA z automatu jest lepsze niż wersja podstawowa. Wciąż duża część piw leżakowanych w beczkach zamiast zyskiwać charakter beczki przypomina po prostu mieszankę piwa z destylatem. Ale przynajmniej jest droga.

Mam nadzieję, że browary uczą się na swoich beczkowych błędach i w przyszłości dostarczą niesamowitych doznań.

3. To piwo jest so 2014...

Wiecie, że ta garstka znanych z Facebooka beergeeków jest właśnie nią? Garstką? I to oderwaną od rzeczywistości?

Browary naprawdę nie muszą gonić za modą i warzyć tylko piwa zgodne z najnowszymi światowymi trendami. Przeciętny gość multitapu nie zdaje sobie sprawy z istnienia jakichkolwiek trendów. Dla niego odkryciem wciąż może być piwo nachmielone Citrą. W ubiegłym roku nie szukał milkshake IPA, nie rozglądał się ostatnio za brut IPA... Mało tego! Nawet pewnie jeszcze nie wie o istnieniu NEIPA! IPA to IPA, wiadomo, piwo tak gorzkie, że mordę wykręca. I nowe na rynku. Inne niż to "zwykłe".

Niektórym wydaje się jednak, że wypuszczanie na rynek piw, które nie odpowiadają najnowszym modom, świadczy o tym, jak bardzo browar nie jest na czasie. Może po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że puby chcą czasem zamówić dla swoich gości coś innego niż kolejną soczkową IPA? Może zdają sobie sprawę z tego, że wciąż świetnie sprzedają się klasyczne APA? Może ich targetem nie jest ta garstka, która weźmie jedną butelkę na spróbowanie, tylko ta, która zamówi pięć razy pod rząd to samo? Może chce sprzedać swoje piwo?

4. O nie! Ktoś chce zarobić!

Jak to?! Browar chce sprzedać swoje piwo?! Wierzcie lub nie, ale browary chcą zarobić. Praca dla idei jest piękna, ale z czegoś trzeba żyć. I mam ogromny szacunek do tych, którym udało się ze swojego hobby uczynić sposób na życie.

Czasem odnoszę jednak wrażenie, że jestem w mniejszości. Są tacy, którzy sądzą, że browar powinien warzyć w imię rewolucji. Ma robić rzeczy odjechane, które mało kto chce pić, ma sprzedawać piwo jak najtaniej, nie powinien wypuszczać limitowanych piw, a jeżeli już wypuszcza, to powinien hojnie sypnąć nim do sklepów specjalistycznych, bo im się należy bardziej... Być może są osoby, które mogą sobie (finansowo) pozwolić na takie podejście do kraftu. Ale dla większości browar to biznes. Piękny, kreatywny, ale wciąż biznes.

5. Hurr durr, krafty w marketach!

Kocham sklepy specjalistyczne. Nie zawsze i nie wszystkie, ale powiedzmy, że jednak je kocham. To nie zmienia faktu, że po przyzwoite piwo do wypicia w czasie wieczornego seansu filmowego nie będę jechała do takiego sklepu, tylko zgarnę coś przy okazji zakupów w supermarkecie. Cieszę się, kiedy widzę dobre browary rzemieślnicze w marketach. Dla mnie nie oznacza to wcale, że się sprzedały czy sprzeniewierzyły się ideałom kraftu. To oznacza, że kraft dociera do kolejnych osób. A zyskujemy na tym wszyscy - browary zarabiają, dzięki czemu nie upadają i mamy kolejne dobre piwa. Na dodatek w wielu mniejszych miastach sklepów specjalistycznych nie ma, więc marketowe krafty dla ich mieszkańców mogą być w pewnym sensie oknem na świat.

Ale okazuje się, że powinnam poświęcić czas i - nie ukrywajmy - pieniądze (bo markety zwykle mają dobre piwa taniej...) i dla idei wybrać się do sklepu specjalistycznego. A browary powinny kierować swoje piwa do takich sklepów, a nie do marketów, bo coś tam, coś tam, rewolucja, idea, bla bla bla, a krafty w marketach to perły przed wieprze... A na koniec wszyscy się na wszystkich obrażają.

Rzecz w tym, że sklepy specjalistyczne i tak mają ogromne pole do popisu - można w nich kupić piwa bardziej eksperymentalne, które w supermarketach nie miałyby szans. Można w nich zaopatrzyć się w zagraniczne perełki. Zresztą jeżeli już do takiego sklepu wybiorę się po coś ciekawszego, to i tak wezmę kilka innych piw, które być może znalazłabym w markecie, ale skoro już tu jestem... Nie mówiąc już o tym, że ktoś, kto pierwszy raz spróbuje dobrego piwa kupionego w markecie może z czasem z ciekawości też zajrzeć do sklepu specjalistycznego w poszukiwaniu kolejnych doznań.

6. To nie moja wina!

Przegazowane? Wybuchło? Wina hurtowni/sklepu. Wybuchło, mimo że było z innej hurtowni czy innego sklepu? Wina wielu hurtowni i sklepów. Na pewno nie jest to wina browaru.

Obiecywałam, że nie będę już powtarzać tego, co pisałam w ubiegłorocznym zestawieniu, ale muszę tutaj nawiązać. Wtedy narzekałam na to, że browary wypuszczają wadliwe piwa z nadzieją, że nikt nie zauważy. A jeżeli zauważy, to wystarczy przeprosić, żeby znów cieszyć się szacunkiem środowiska.

W tym roku niektórym browarom poszło w drugą stronę - zamiast przyznać się, że coś spieprzyły, przeprosić i wynagrodzić straty, wolą udawać, że nie miały z tym nic wspólnego. Jasne, że niektóre problemy naprawdę biorą się ze złego przechowywania. Ale nie wszystkie. A kiedy jakaś wada powtarza się w różnych piwach z tego samego browaru, mamy do czynienia z większym problemem.

7. Mmmm, błotko!

Nie mam nic przeciwko piwom mętnym, ale niektóre browary przeginają, wypuszczają nieapetyczne zielono-brunatne mazie i nie widzą w tym nic złego. Przymykam na to oko, bo bardziej mnie interesuje smak i aromat, ale fajnie by było, gdybym tego oka nie musiała przymykać.

Poza tym, umówmy się, nie jestem jedynym konsumentem. Widuję w pubach ludzi zniesmaczonych widokiem piwa, które właśnie dostali od barmana. Widuję też sytuacje, w których ludzie domagają się zwrotu pieniędzy za brzydkie piwo. Albo przynajmniej wymienienia go na coś apetycznego. Są przekonani, że coś z tym piwem jest nie tak.

I w pewnym sensie jest. Bo nie takie powinno być.

8. Napuszczanie na siebie blogerów

Będą się bić? Będą się bić?

Możliwe, że tego nie widzicie, jeżeli nie jesteście mocno wkręceni w piwny światek, ale jest coś takiego. Ludzie analizują, kto na kogo krzywo spojrzał, kto stał bliżej kogo, kto się z kim jak przywitał... Problem w tym, że wszystko to może być nadinterpretacją, dziełem przypadku i/lub wynikiem spożycia alkoholu. Ale lud pragnie igrzysk. Chce zobaczyć, jak blogiery rzucają się na siebie z pazurami. Bo to przecież prymitywne typy są, te blogiery, hue hue. Tylko darmoszki by brały i wpychały się w kolejkę na festiwalach.

Jasne, każdy z nas niektórych lubi bardziej, innych mniej. Ja, na przykład, niektórych blogerów w ogóle nie lubię. Ale to nie znaczy, że chce mi się brać udział w jakiejś napie*dalance. Są jednak ludzie, którzy liczą na wielkie antyblogerskie wystąpienia. I już szykują popcorn.

Przykład. Wylicytowałam niedawno występ w filmiku Docenta z Polskich Minibrowarów. To było naprawdę niedawno. Od tamtej pory już od kilkunastu osób słyszałam coś w stylu: "Hue hue hue, ale strollowałaś Docenta". Nie, miśki, nie strollowałam Docenta. Wylicytowałam występ, żeby pomóc dzieciakom z Fundacji Odzyskać Radość. Tak się składa, że rzuciłam jakąś kwotę i nikt mnie nie przelicytował. To nie jest tak, że robię w życiu cokolwiek, żeby uprzykrzyć życie Docentowi (czy komukolwiek innemu). Jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić podczas nagrania.

Inny przykład. "Hue hue, Kopyr". No i? Tomek jest w porządku.

9. Aaaaaaaa, kobieta chce piwo!

Zazdroszczę tym, którym wydaje się, że to problem pierwszego świata. Bo dla mnie - i pewnie paru innych osób - to przykra codzienność, w której dane mi jest odczuć, że jestem traktowana w specyficzny sposób tylko ze względu na drugorzędowe cechy płciowe. A nawet trzeciorzędowe.

Chodzi o to, że kiedy zjawiam się w pubie, w którym barmani mnie nie znają, bywam traktowana jak kobieta, która nie ma pojęcia o piwie. Nie jak człowiek, który nie zna się na piwie, tylko jak kobieta właśnie.

Przykład. W jednym z krakowskich tapów zamówiłam Viva Śliwa. Barman poczuł potrzebę poinformowania mnie, że to piwo nie jest słodkie. Skrajnie sarkastycznym tonem odpowiedziałam mu, że to niemożliwe, że grodzisz nie jest słodki. Myślałam, że zrozumie, że wiem, co zamawiam. A ten dalej mi tłumaczył, że to takie wędzone piwo. Ja mu mówię, że wiem, znam je. A ten dalej mi wyjaśnia, że mimo że wędzone, to jest dobre. I dodaje, że ostrzega, bo panie często mają pretensje, bo myślą, że to słodkie, bo śliwkowe...

Rozumiem chęć - czy nawet obowiązek - informowania gości, że coś, co wybrali, jest w jakimś sensie ekstremalne. Czy to wędzone, czy kwaśne, czy nawet bardzo słodkie. Ale o ile mężczyzn informuje się o tym w sposób neutralny, o tyle do kobiet kieruje się specjalny komunikat. Oczywiście nie wszędzie. Ale jednak wciąż wielu osobom wydaje się zupełnie naturalne, że skoro ileś tam kobiet chce słodkich piw, to wszystkie kobiety trzeba ostrzegać, gdy coś, co chcą zamówić, nie jest słodkie. Dość!

I zostanę jeszcze na chwilę w tematyce kobiecej...

10. Szczucie cycem/waginą

Drogie browary, mamy już (prawie) 2019 rok...


Nie wiem, kto zrobił tego mema, ale... tak.

Zobacz też:

Komentarze