Warszawski Festiwal Piwa - 6. edycja


Czas podsumować Warszawski Festiwal Piwa. To były trzy intensywne dni wypełnione dobrym piwem.


 Sukces frekwencyjny

Po pierwszej edycji WFP wiele osób zastanawiało się, czy organizowanie w Polsce jeszcze jednego festiwalu piwa w ogóle ma sens. Kolejne edycje pokazują, że to był dobry pomysł, trzeba było tylko poczekać, aż piwna rewolucja zatoczy szersze kręgi. 



Zdecydowanie na plus była także obsługa. Mimo że ludzi było momentami mnóstwo, kolejki nie odstraszały, poruszały się w miarę sprawnie. Nie liczę kolejki po Samca Alfa, która troszeczkę mogła odstraszać.


Wysoki poziom piw

Coraz mniej wpadek, coraz więcej solidnych piw. W sumie, jeżeli o niczym nie zapomniałam, wypiłam 23 piwa, tylko dwa z nich były tak złe, że musiałam je wylać. Dodatkowo kilku innych spróbowałam. Wniosek nasuwa się jeden - polskie browary rzemieślnicze coraz rzadziej pozwalają sobie na bylejakość. O tym, co piłam, pisałam w relacjach z poszczególnych dni - linki są na dole.



Fajnie, że browary przygotowały sporo nowości. Tym bardziej, że zaledwie tydzień wcześniej prezentowały inne nowości podczas Beer Geek Madness.



Z rzeczy, o których nie wspominałam we wcześniejszych relacjach - bardzo spodobał mi się eksperyment Brokreacji ze Stockholm Syndrome. Jak już będzie wiadomo, która wersja jest z aromatami, a która z chmielem i cytrusami, to pamiętajcie, że stwierdziłam, że obie są tak samo niedobre ;) Ale brawo za pomysł.


 Panele, oj, panele

Z tym punktem imprezy zdecydowanie trzeba coś zrobić. Nie dość, że nagłośnienie jest kiepskie, to jeszcze nie do końca trzeźwi paneliści czasami zapominają, na jaki temat mają rozmawiać... 


Podejście do sceny w trakcie panelu wiąże się z tym, że może być ciężko zidentyfikować temat dyskusji. A przecież z tyłu jest ekran, na którym można by było przypominać, o czym mieli rozmawiać paneliści...

 Robi się ciasno

Na początku napisałam o sukcesie frekwencyjnym i nie wycofuję się z tego. Niestety, duże zainteresowanie Warszawskim Festiwalem Piwa musi się wiązać z tym, że robi się na nim nieco za ciasno. Chyba zbliża się moment, w którym można by było rozejrzeć się za nowym miejscem.



 Domyślam się, że znalezienie lepszej lokalizacji jest potwornie trudne. Stadion jest po prostu bardzo wygodny. Nie ma na nim prowizorki. Szczególnie doceniam regularnie sprzątane toalety. Mała rzecz, a cieszy.



To nie zmienia jednak faktu, że trudno się cieszyć piwem, kiedy ktoś bez przerwy szturcha i popycha. Do tego dochodzą atrakcje zapachowe - w sobotę, kiedy poprawiła się pogoda, drzwi na trybuny nie były zamknięte i na drugie piętro wlatywało sporo dymu papierosowego.


Jeżeli zastanawia Was brak dzikich tłumów na zdjęciach, to spieszę donieść, że robiłam je prawie wyłącznie we wczesnych godzinach popołudniowych. Wieczorem głównie walczyłam o to, żeby ktoś mi nie wylał piwa ;)

Równy poziom WFP

Ostatnia kwestia, którą właśnie za chwilę poruszę, trochę cieszy, ale też trochę martwi. Festiwal trzyma dobry poziom, ale chyba mógłby się jeszcze rozwinąć, a tego nie robi.


W czwartek, przekraczając bramę, miałam uczucie deja vu. A że nie bywam na stadionie pomiędzy kolejnymi edycjami festiwalu, zaczęłam nawet snuć teorię, że festiwal nigdy się tam nie kończy, bo wróciłam prawie na tę samą imprezę, z której wyszłam w październiku.


Ta stagnacja nieco niepokoi. Całe szczęście poziom WFP i tak jest wysoki.





Zobacz też:

Komentarze